czwartek, 23 sierpnia 2012

Minimalne gdybanie

 
Kiedy dobrych parę lat temu przeprowadzałam się z Gdyni do Warszawy, udało mi się cały swój dobytek (wraz z kotem) przewieźć w jednym Fiacie Uno, pieszcztliwie zwanym "Frankie Żelazko".

Nie brałam ze sobą mebli, zostały dla nowych lokatorów mojego mieszkania.
Również część książek albo zabytkowe zdjęcia po siostrze pradzadka zostały u rodziców.
Parę rzeczy zostały po prostu w piwnicy i nie zaglądałam do nich od 5 lat...może czas najwyższy zrobić tam czystkę...

Ale ja nie o tym.
Chodzi mi o to, że przeprowadzając się 400 kilometrów dalej, zabrałam się "na raz".

Kiedy po roku musiałam przeprowadzić siebie i Lubego (oraz kota) na odległość zaledwie 3 kilometrów, wymagało to już 5 podróży tym samym zdezelowanym fiacikiem. I wolę nie myśleć co by było gdybym musiała się spakować i przeprowadzić teraz.

Kiedy jakiś czas temu znajomi przeprowadzali się do Polski z Wielkiej Brytanii zabrali ze sobą do samochodu najpotrzebniejsze rzeczy, ale cała reszta przyjechała za nimi za pomocą wielce zorganizowanej firmy przeprowadzkowej. I wielkiej ciężarówki.

Kiedy sobie pomyślę, jakby wyglądała moja przeprowadzka jakbym musiała to zrobić teraz, to człowiek zaczyna się zastanawiać co by zabrał ze sobą.
A jeszcze lepiej jak się zaczniesz zastanawiam co byś zabrał ze sobą za ocean, tak jak musiała to zrobić Miss Minimalist.

Takie minimalistyczne gdybanie uświadamia mi które rzeczy są dla mnie na prawdę ważne.
I jak rozglądam się po mieszkaniu to stwierdzam, że nie zabrałabym dużo. Myśl zaczynania "z czystym kontem" jest cudownie pociągająca.

I w tym momencie właśnie doświadczam olśnienia.
Jeśli nie zabrałabym ich ze sobą na drugi koniec świata, to po co mi one teraz?

9 komentarzy:

  1. Przeprowadzałam się kilkakrotnie, w tym dwa razy za granicę, do Niemiec i Włoch. To nie były takie przeprowadzki na 100%, gdyż zakładaliśmy, że po kilku latach wracamy do Polski, więc zostawały tu wszystkie meble i zdecydowana większość księgozbioru. Jednak konieczność przenosin dwóch osób dorosłych, dwojga dzieci i zwierząt sprawia, że można popaść w trans medytacyjny zastanawiając się, co tak naprawdę jest ważne. :)
    Największy majdan zabieraliśmy do mieszkania, w którym były podstawowe meble, ale zero wyposażenia typu czajnik czy patelnia. Ale i tak zmieściliśmy się ze wszystkim do forda transita. To właśnie przeprowadzki nauczyły mnie, że można prowadzić całkiem normalne życie pośród niewielkiej liczby sprzętów. Przy bardziej osiadłym trybie życia proces obrastania rzeczami jest wprawdzie nieuchronny, lecz można go kontrolować (mi przybywa przede wszystkim ciuchów i książek). Taka konieczność spakowania się do czegoś małego (średniej wielkości walizka, nieduży samochód) skutecznie przepędza jakieś atawistyczne strachy, że jak nie będę czegoś mieć, to moje życie stanie się godne pożałowania. Guzik prawda, a nawet wręcz przeciwnie.

    Rubia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam te przeprowadzki z rodziną - to dopiero musiała być szkoła organizacji!

      Jak sobie przypomnę kiedy jechałam do Szkocji aby pracować tam całe lato dwa lata z rzędu i zabrać mogłam ze sobą (i z powrotem) tylko to co wpakuję do plecaka i będę mogła nosić jeżdżąc po Europie na stopa, to zastanawiam się jak mi się to udało...
      Chyba muszę się znowu przeprowadzić aby pozbyć się tych "narośli" osiadłego trybu życia ;-)

      Usuń
  2. Zaczynanie od nowa z "czystym" kontem sprawia, że człowiek poznaje siebie na nowo. Na nowo, bo widzi zmiany jakie w nim zaszły. Co przestało być ważne, co nowego, w sensie wartości i pragnień, pojawiło się w życiu. Wtedy naprawdę można oczyścić swoją przestrzeń, albo i ją zagracić, w przypadku nie-minimalistów. Przeprowadzałam się wielokrotnie, kilkakrotnie o setki kilometrów, kilka tylko o dziesiątki. Selekcja stanu posiadania pozwala na uzmysłowienie sobie co tak naprawdę jest nam potrzebne. Odciążenie sprawia, że jestem spokojniejsza i mogę myśleć o innych sprawach niż otaczające mnie przedmioty. Jedyną rzeczą, która wędruje ze mną ograniczona w sposób minimalny (sic!) to książki. Tutaj selekcja jest wątpliwych rozmiarów, bo wszystko co gromadzę to albo ulubieni autorzy, albo dokumenty merytorycznie związanie z moimi zajęciami.

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie jakoś z książkami poczło łatwo. Nie czytam ich ponownie, z pojedyńczymi wyjątkami, więc w tej kwestii nie "dociążyłabym" się przy przeprowadzce. Zachowałam tylko parę książek z bajkami i baśniami z dzieciństwa - są to unikaty z lat 50-tych oraz już nie wydawane baśnie regionalne...łudzę się, że kiedyś będę je dzieciom czytać...
    I zgadzam się, przy zaczynaniu z "czystym" kontem pokusa zapełnienia pustki jest czymś z czym najprawdopodobniej miałabym największy problem

    OdpowiedzUsuń
  4. Doskonale Cie rozmumiem, w przyszłym tygodniu przeprowadzam się do innego miasta oddalonego o około 400 km. Nie mam juz na szczęście tylu rzeczy co kiedyś,ale i tak nie będzie lekko..mam już za sobą wiele przeprowadzek, jedną z UK i juz nie rzucam się bezmyślnie na nowe rzeczy. Chyba zmądrzałam pod tym względem, na szczęcie.Cenię sobie minimalizm, a zaczynanie od początku z czystem kontem jest pociągające:)Pozdrawiam! Ciekawy blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życzę powodzenia z przeprowadzką - oby poszło łatwo i pozwoliło "zminimalizować konto" jak tylko się da!

      Usuń
  5. Ja w ciągu ostatnich kilku lat przeprowadzałam się 11 razy. Z jednego mieszkania do drugiego, z z miasta do miasta i z kraju do kraju. Kiedy trzy lata temu wyjeżdżałam na rok za granicę zabrałam ze sobą 28 kilogramów, czyli tyle ile wynosił limit bagażu w liniach lotniczych, którymi podróżowałam.

    Kiedy wyjeżdżałam, to najpierw podczas pakowania pozbyłam się 10 kilogramów ciuchów ( nie wyrzuciłam na szczęście a oddałam)wyrzuciłam prawie tonę papieru, zostawiłam znaczna część sprzętów AGD 20 kilogramów przewiozłam do domu w zimie, kolejne 15 zabrał mi kolega, ja sama do domu zabrałam dwie walizki zamiast jednej. Ech.... Moja teoria była taka: rzeczy ze sobą kopulują, i wyniku tego maja potomstwo, liczne.
    Człowiek obrasta rzeczami w niewiarygodnym tempie. Mimo,że podczas pobytu powstrzymałam sie od kupna wielu rzeczy wiedząc, że będę to musiała jakoś przewieźć do domu. To trochę przerażajace. ale widza postępy. podczas tych wszystkich przeprowadzek zabieram coraz mniej i mniej. Jest tego dalej bardzo dużo, ale chyba bardzo powoli uczę się ograniczać swój ziemski dobytek. Ostatnio byłam na miesiącznych wakacjach i razem z koleżanka spakowałyżmy się do jednej walizki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 razy to niezła liczba. I ta myśl by się zmieścić w bagaż limitowy....kuszące.
      A teora odnośnie kopulowania rzeczy jest jak najbardziej prawdziwa!
      Widzę to zwłaszcza w zlewie, jak nie zmyję jednej szklanki. Ani się obejrzę a tam 4 łyżeczki, 2 talerzyki, miska, garnek i deska do krojenia ;-)

      Usuń
  6. Przewrotnie powiem, że przeprowadzając się za ocean nie zabrałabym pewnie większości rzeczy z domu (np odkurzacza, deski do prasowania, zmywarki i takich tam prozaiczności) co nie znaczy wcale, że sa mi po nic;)

    OdpowiedzUsuń