sobota, 13 października 2012

Przed podróżą za Wielką Wodę


Za chwilę długo wyczekiwany urlop.
W tym roku wynegocjowałam aż 3 tygodnie. A jak już są 3 tygodnie, to trzeba by się wybrać gdzieś dalej. No dobrze. Nie trzeba. Chcę.

Na pierwszy ogień poszło poszukiwanie w Azji.Szukałam i szukałam tanich połączeń i nic. Na dodatek obeznani znajomi zakomunikowali, że październik to niespecjalnie dobry moment na podróże ze względu na porę deszczową.
Znalazłam fajne połączenie na Kubę i choć to również pora churaganowa, to wyglądało lepiej.
Ale w końcu się nie zdecydowałam.
Potem pojawiła się okazja do Rio. Już widziałam się na brazylijskich plażach, w tropikalnych lasach Amazonii.
Gdzie tam.
Zanim dotarłam do swojego paszportu, biletów już nie było.

A więc ostatnim rzutem tańszych biletów wybór padł na Stany.

Taaa.. kiedy powiedziałam o tym znajomym, pierwsze o co zostałam zapytana to "to kupisz mi.... albo ....., bo przecież tam jest to takie tanie".
Nie.
Nie kupię.
Będę podróżować między miastami z plecakiem na plecach (częściej mojego chłopaka niż moich, ale jednak na plecach;) i nie mam zamiaru go niepotrzebnie dociążać.
Nie mam zamiaru spędzać długich dni na poszukiwaniu sklepów w których będzie właśnie ten model aparatu albo te konkretne buty które chce koleżanka.
Nie mam zamiaru stresować się kontrolą celną w drodze powrotnej.

Mam inny plan.



Mam zamiar snuć się po ulicach miast północy i południa.
Odwiedzić w tych paru miastach najpiękniejsze parki. Parę muzeum, które na prawdę lubię.
Na pewno wiele restauracji. Lista opcji już przygotowana dzięki Uli z Adamant Wanderer.
Mam zamiar zobaczyć wreszcie na własne oczy te cudowne małe domy na kółkach z TinyHouseBlog - już umówiłam się na "widzenie" w Waszyngtonie.

Mam zamiar ograniczać się jedynie do tych miejsc, które chcę zobaczyć, a nie do tych które są na liście "10 must see". Zdzierać podeszwy kilometrowymi spacerami poświęconymi na podziwianiu codzinnej architektury i ludzi.
Dbać jedynie o to by nie spóźnić się na samolot lub autobus.

Chłonąć atmosferę miast.
Bo jestem człowiekiem miasta.
Dzikie przestrzenie są piękne, ale za szybko się w nich nudzę.
Potrzebuję dookoła ludzi.

Czy pójdę na zakupy?
Pewnie tak. Od ponad roku odkładam zamiar kupienia nowego laptopa i wykorzystuję służbowy sprzęt, choć nie powinnam tego robić. jakisz czas znalazłam sprzęt który zaspokoi moje potrzeby który w stanach ma cenę o 1/3 niższą niż w Polsce.
Jest parę ubrań których potrzebowałabym do mojej idealnej minimalistycznej szafy.Niewiele, ale jednak brakuje.
I tu mam dylemat.
Ubrania do sprzedania nadal mają swoje dwie półki w szafie i choć co tydzień coś znika, to nadal nie widzę końca. Ze względów ideologiczno-ekologicznych chciałabym raczej kupować produkty wykonane w Polsce i przez polskie firmy.
Z drugiej strony odzywa się oszczędna strona mojej osoby. Te same rzeczy, które prawdopodobnie kupiłabym w Polsce (nieznajdując ich lokalnych odpowiedników, wiem bo już szukałam), w Stanach kupię zdecydowanie taniej.

I bądź tu człowieku mądry.

I takie rozważania przynoszą mi jedną refleksję. Wciąż silnie skupiam się na materialnej stronie minimalizmu. Jestem wciąż na tej początkowej fazie. Pozbywania się niepotrzebnych rzeczy.
A jak ich się pozbędę, to co?
Zajmie mi to więcej czasu niż perwotnie zakładałam.
I czy będę miała parcie na dalsze upraszczanie działań i emocji?
Nie wiem.
Jeszcze tam nie jestem.
Zobaczę jak dotrę.

Na razie czas odpocząć.



4 komentarze:

  1. Szerokiej (i prostej) drogi! Odpoczywaj dobrze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy jedziesz? Czy już wróciłaś:-)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wróciłam. Teraz zbieram się w sobie by napisać jak się odwiedza mekkę konsumpcjonizmu z punktu widzenia minimalisty ;-)

      Usuń