niedziela, 2 grudnia 2012

Wyzwanie bycia znajomym minimalisty

Jeśli ktoś ma czasem ochotę poczytać o tym, jak to czasem niełatwo jest być minimalistą, to oto coś dla niego.

Zwłaszcza jeśli chodzi o to jak decyzja o "skręcie" w stronę minimalizmu wpływa na relacje międzyludzkie.

Kilka dni temu miałam urodziny.
A w takiej sytuacji zawsze pojawia się temat prezentów. Trudny temat dla minimalisty. A już na prawdę trudny dla jego otoczenia.

Z rodzicami i bratem nie mam specjalnie problemu. Mieszkają daleko, więc na urodziny składają mi życzenia, a kwestia prezentu rozmija się gdzieś po drodze, bo po raz kolejny widzimy się dopiero na święta. O temacie świąt napiszę jeszcze osobno.
Mój Luby również jakoś doszedł do ładu z moimi zmianami. Akurat wyrabiał mi nową kartę do siłowni, w ramach prezentu zasponsorował pierwszy miesiąc. Dorzucił do tego jeszcze książkę, którą wiedział, że chcę przeczytać, a której raczej u znajomych lub w bibliotece szybko nie znajdziemy. Dość specyficzna jest.
Wszystko w uzgodnieniu ze mną.

Myślałam,że to z rodziną będzie trudno. Ale okazało się, że trudniej jest z ludźmi z którymi spędzam więcej czasu na co dzień. Z przyjaciółmi i znajomymi.

W ten weekend zorganizowałam małe spotkanie w jednej z naszych ulubionych restauracji. Nic wykwintnego, spotkanie na piwo i wino, do tego jakaś pizza i makaron.
Jak często zdarzało nam się w tym miejscu.
Uznałam, że urodziny to dobry pretekst by nikt się nie wymigiwał innymi sprawami i można się było wreszcie spotkać w większym gronie. Od razu jednak zaznaczyłam, że poproszę bez prezentów. Niczego mi nie potrzeba, dla mnie najlepszym prezentem będzie jak ludzie przyjdą.

I co udało się? Gdyby było tak łatwo to bym teraz o tym nie pisałam...

Parę osób poszło też na kulinarno-florystyczny kompromis - wpadli z tortem, babeczkami, butelką wina, bukiet róż. Ok, dobry pomysł. Takie produkty są na chwilę, skonsumuje je się prawie na miejscu, dają przyjemność bez trwałego zabierania przestrzeni. Sama tak robię, czasem dorzucając znajomym coś małego, co do czego jestem pewna że jest zgodne z ich zainteresowaniami.
Pojawiły się również kosmetyki. Tu już pojawiła mi się większa wątpliwość - ostatnio mam coraz bardziej problemową skórę, więc muszę dokładniej dbać o ich dobór. I jednocześnie coraz trudniej znoszę zapach dodawanych do kosmetyków składników wspomagajacych. Mój błąd - nie mówiłam koleżankom o tym, może jakbym wspomniała...
Najbardziej jednak zdziwiły mnie otrzymane płyty i ubranie. Muzyka i odzież to strefy w których odczywam największy przesyt rzeczami. Te nowe nie cieszą. Są dla mnie raczej obciążeniem. Z jednej strony czasowym, bo będę chciałam im znaleźć nowy dom, a z drugiej strony na sumieniu, bo znajomi wydali na nie pieniądze a ja ich nawet nie użyję...
Najsmutniejszym prezentem był jednak absolutnie niefunkcjonalny bibelocik od dziecka. Designerski, to prawda, jednak bibelocik. Coś czego absolutnie nigdy nie zbierałam. Z rodzicami znam się od dawna - myślałam, że to wiedzą. Ten bibelotodebrałam również jako brak zrozumienia i zbagatelizowanie lub negowanie mojego wyboru w podejściu do życia. Może nadinterpretuję. Pewnie tak. Ale tak się wtedy poczułam.
A od dziecka stukrotnie bardziej ucieszyłabym się z własnoręcznie namalowanego obrazka....
De facto do prośby zastosował się jeden kolega o naturalnie minimalistycznych zapędach. Zazdroszczę mu tego wielce i jednocześnie dziękuję za zrozumienie.

Dlaczego to piszę?

Istnieje silnie zakorzeniony społeczny przymus dawania ludziom prezentów. Nie przychodzimy do kogoś z pustymi rękami, bo to daje poczucie jakbyśmy chcieli na innych żerować. W taki sam sposób nie można wpaść na małą imprezkę okołourodzinową bez prezentu...

Nie jestem na nikogo zła, nie będę się obrażać za prezenty. Wiem, że sprawiły one radość osobom dającym.
Bo jestem świadoma jakie postawiłam przed nimi wyzwanie.
Przyjście bez niczego.
I mam wrażenie, że to było za dużo.
Że muszę swój minimalizm dawkować otoczeniu.

Że muszę ulec na święta i dać możliwość dania mi prezentu. Z ustaleniem jakiego. Wynegocjowanie nie materialnie trwałego prezentu będzie wyzwaniem, ale mam nadzieję, że rodzina pójdzie na ten kompromis.
Oni będą mieli radość z dania prezentu.
Mnie nie będzie on ciążył.

PS: Zaczyna mi ciążyć słowo minimalizm. Mam wrażenie że jego społeczna definicja skręca za bardzo w kierunku dziwacznej maniakalnej ascezy. Co raz bardziej zaczynam się skłaniać w kierunku zaproponowanemu przez Arka z Pasja vs Praca terminowi Adekwatyzmujeśli już musi być jakiś izm...


11 komentarzy:

  1. jak ja Cię dobrze rozumiem!!!
    co prawda nie jestem minimalistką, ale odczuwam przygniecenie rzeczami i staram się pozbywać tego co mi nie jest potrzebne.
    Prezenty lubię, ale mam swoje warunki :) i trudno mi się cieszyć, gdy dostaję coś co nie jest takie jak pokazałam/ustaliłam, bo wiem, że stanie się kolejnym przygniatającym mnie produktem..
    i czasem kiedy mówię, że nie chcę prezentu, bo nie mam potrzeby, bo nie wiem co chcę (więc wolę NIC, niż COŚ co nie będzie mi się podobać, to słyszę "ale jak to.. bez prezentu?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dokładnie to samo. to "bez prezentu" jakoś jest społecznie nieakceptowalne...

      Usuń
  2. Mi też słowo minimalizm ciąży, od dawna - dlatego, że jest tak dziwacznie odbierane. Właśnie dlatego widzę potrzebę mówienia i pisania o tym, czym on jest, a czym nie jest, bo mam wrażenie, że nie można zostawiać tego zadania mediom, które w znacznej mierze przyczyniły się do takiego odbioru, wybierając tylko te aspekty, które wydają się najbardziej sensacyjne, najłatwiejsze do sprzedania, najbardziej podnoszące tzw. klikalność, czytalność czy inne marketingowe wskaźniki. Dlatego postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce :)

    Prezenty to trudna sprawa, w bezpośrednim otoczeniu zupełnie nie mam z tym problemu (zwykle uzgadniamy, są to albo konkretne potrzebne rzeczy, albo artykuły zużywalne), ale z tym dalszym bywa różnie. Nie ma innego sposobu, niż o tym rozmawiać. Zwykle informuję ewentualnych ofiarodawców, że w grę wchodzą tylko prezenty zużywalne. Łatwiej im to zaakceptować, niż hasło - żadnych prezentów proszę. Ach, i zawsze chętnie przyjmuję rękodzieło - np. własnoręcznie zrobione skarpety, filcową torebkę, kulinarnia domowej roboty, obrazek czy haft... Bo wiem, że ktoś naprawdę poświęcił dla mnie coś więcej niż parę złotych: czas, uwagę, wysiłek, odrobinę inwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokłądnie, Wciąż mam wrażenie, że nie wiem co byśmy pisali o minimaliźmie, to media i tak uczepiły się tych 100 rzeczy...no cóż. Taki nasz los, adekwatystów ;-)

      A co prezentaów to teraz widzę, że też porwałam się na zbyt dużo. Wymagałam od innych by wskoczyli do mojej już dość rwącej rzeki bez żadnej rozgrzewki. Teraz wiem, że na razie muszę im dać "pływaczki" i uczyć pływać, pokazując jakie zużywalne prezenty są u mnie mile widziane.

      Usuń
  3. W tamtym roku pokłóciłam się strasznie z moją matką o to, że wysłała mi paczkę pełną prezentów (książka, ubrania, farby), mimo że od wielu lat rozmawiam z nią o tym, ze mnie to obciąża. Obraziła się strasznie, że nie zareagowałam tak, jak oczekiwała. eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dla mnie też było wielkim wyzwaniem przyjmowanie absolutnie zbędnych prezentów. No cóż. Uśmiech numer pięć na twarz i pracuję dalej nad tym by znajomi zrozumieli o co mi chodzi.

      Usuń
  4. a w tym roku dostałam najlepszy prezent urodzinowy (od mojej dziewczyny), jaki mogłam dostać - lekcje programów graficznych od jej znajomej graficzki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonały pomysł! Mój Luby na święta (już) dostał zajęcia na uczelni odnośnie nauki zachowań społecznych przez gry.
      Nie żeby jakiś aspołeczny był, po prostu interesują go gry planszowe i karciane i przy okazji grania w nie dodatkowo będzie mógł się czegoś dodatkowego dowiedzieć.

      Usuń
  5. Przychodzi mi też do głowy zjawisko takiej "fałszywej skromności", które wciąż bywa obecne - sama znam 2-3 osoby, które twierdzą, żeby absolutnie sobie głowy nie zawracać prezentami, ale z drugiej strony na nie czekają. Myślę, że wielu ludziom wciąż czasem trudno uwierzyć, że ktoś, kto informuje, że nie chce niczego otrzymać, naprawdę tego właśnie pragnie.

    Być może na początek warto podrzucić znajomym jakieś zamienniki - zamiast prezentów trwałych coś do jedzenia, egzotyczną przyprawę/herbatę, wino, bilet do kina/talon na masaż etc, w zależności od upodobań, a gdy się zaprasza gości do domu, to np. samodzielnie przygotowane ciasto czy sałatkę. W ten sposób znajomi mogą się oswoić z upraszczaniem bardziej ewolucyjnie niż rewolucyjnie.

    Potrzeba obdarowania bliskich jest bardzo silna. Choć bywa wyzwaniem, osobiście cenię ją jako element kontaktów społecznych. Nie walczę z nią, tylko "nakierunkowuję" i podpowiadam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hasło "tylko bardzo proszę nie kupujcie mi prezentów" jest zbyt radykalne dla otoczenia. Nawet jeśli znają czyjes upodobania minimalistyczne, to nie potrafia przelamac wieloletnich nawykow i niekupowanie prezentow wprowadza u nich wyrazny dyfkonfort. Dlatego najbardziej skuteczne jest podsuwanie pomyslow typu : bilety na spektakl, bon na masaz, dorzucenie sie do jakiegos projektu wyjazdowego lub po prostu wspolne spedzenie czasu (wycieczka poza miasto w ramach prezentu, spacer w lesie, wyjscie na basen).
    Po paru latach takiego przyzwyczajania latwiej otoczeniu zejsc z takiego poziomu posredniego na poniom zero prezentow. Zyczenia i pamiec stana sie wowczas prawdziwym wymiernikiem relacji międzyludzkiej, a nie jak to czesto jeszcze bywa "prezent na pokaz".

    Ja czesto mowiac o minimalizmie uzupelniam to slowem upraszczanie. Minimalizm czesto ludzie kojarza z minimalistycznym wyposazeniem wnetrz lub z minimalizmem w architekturze. Minimaliz na codzien to upraszczanie wlasnego zycia. A gdy wytlumaczysz otoczeniu jak wiele radosci daje takie "odciazone zycze" to naprawde nie beda tego mylic z dazeniami ultraminimalistow do posiadania 100 czy 200 rzeczy.
    KAzdy moze opracowac swoja wersje minimalizmu w kazdej dziedzinie i dlatego bardzo mi sie podoba okreslenie racjonalny minimalizm.
    Pozdrawiam Nika

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam podobny problem, ale dość szybko go rozwiązałam właśnie "prezentami zużywalnymi". Wszyscy bliscy wiedzą, że uwielbiam różnego rodzaju kawy i herbaty, więc nie mają wyrzutów sumienia kupując mi "takie nic" ;D Jeśli jednak czegoś potrzebuję (np. skończył mi się kosmetyk czy znacząco zmalał zapas przysłowiowych skarpetek), to bez pardonu o tym mówię.

    O ile jednak "młodsze" i "średnie" pokolenie dość szybko zaakceptowało moje podejście do prezentów, to jednak bliscy mi seniorzy 60+ już niekoniecznie. Wg nich wiele rzeczy "trzeba mieć". Poza tym wszelkie odmowy przyjęcia prezentu mogą sprawić zwyczajnie przykrość, bo w przypadku tego pokolenia był on dawany z głębi serca. Dlatego tutaj musiałam zastosować nieco sprytu - pieniądze przeznaczone na prezent dla mnie odkładam i raz na jakiś czas faktycznie kupię sobie coś potrzebnego w wersji ekstra albo przeznaczę właśnie na bilet. Ale obowiązkowo po "nabyciu" prezentu informuję o tym seniorów i dziękuję jeszcze raz za prezent. Cieszą się wtedy dwa razy :)

    OdpowiedzUsuń