Muszenia to jakie małe buroszare potwory, kryjące się w załomach pełnej godziny, wypełzające spod łóżka o poranku i z dzikością atakujące kiedy tylko słońce chyli się ku zachodowi.
Bo MUSZĘ
Muszę wstać rano, bo przecież szkoda soboty, szkoda weekendu, taki krótki.
Muszę posprzątać, bo przecież tak brudno, cały tydzień nic nie ruszyłam.
Muszę pranie zrobić, zaraz nie będę miała w czym chodzić, i pościel czeka.
Muszę wyjść, pogoda taka ładna, tyle się na mieście dzieje, choćby z książką w parku posiedzieć.
Muszę jedzenie kupić, co ja będę jadła jutro i w przyszłym tygodniu.
Muszę popracować, przecież wczoraj nie skończyłam wszystkiego, nie mogę tego zostawić na poniedziałek....
I wciąż ciężko mi się przyzwyczaić, że wcale nie muszę. I że mogę.
Mogę sobie pozwolić na drzemanie do 13, mało spałam parę ostatnich nocy, polenię się. Tylko wytrę blat i lustra po kocich łapkach, jak nie umyję podłogi nic się nie stanie. Tylko zdejmę poprzednie pranie, pościeli jeszcze nie potrzebuję a w szafie jeszcze te spodenki, których nie założyłam od tak dawna. Mogę posiedzieć i poszperać po internecie, dawno nie czytałam tych fajnych blogów, które tak lubię. I mogę wyjść coś zjeść na mieście, tyle dobrych knajp a ja tak lubię jak mi ktoś kawę robi.
Mogę nie pracować. I tak jestem w plecy z robotą. W poniedziałek też będę w plecy z robotą. To stan permanentny.
Mogę nie musieć. Mogę wrzucić na luz i chcieć.
Bo MUSZĘ
Muszę wstać rano, bo przecież szkoda soboty, szkoda weekendu, taki krótki.
Muszę posprzątać, bo przecież tak brudno, cały tydzień nic nie ruszyłam.
Muszę pranie zrobić, zaraz nie będę miała w czym chodzić, i pościel czeka.
Muszę wyjść, pogoda taka ładna, tyle się na mieście dzieje, choćby z książką w parku posiedzieć.
Muszę jedzenie kupić, co ja będę jadła jutro i w przyszłym tygodniu.
Muszę popracować, przecież wczoraj nie skończyłam wszystkiego, nie mogę tego zostawić na poniedziałek....
I wciąż ciężko mi się przyzwyczaić, że wcale nie muszę. I że mogę.
Mogę sobie pozwolić na drzemanie do 13, mało spałam parę ostatnich nocy, polenię się. Tylko wytrę blat i lustra po kocich łapkach, jak nie umyję podłogi nic się nie stanie. Tylko zdejmę poprzednie pranie, pościeli jeszcze nie potrzebuję a w szafie jeszcze te spodenki, których nie założyłam od tak dawna. Mogę posiedzieć i poszperać po internecie, dawno nie czytałam tych fajnych blogów, które tak lubię. I mogę wyjść coś zjeść na mieście, tyle dobrych knajp a ja tak lubię jak mi ktoś kawę robi.
Mogę nie pracować. I tak jestem w plecy z robotą. W poniedziałek też będę w plecy z robotą. To stan permanentny.
Mogę nie musieć. Mogę wrzucić na luz i chcieć.
Zgadzam sie:]Pozdrawiam serdecznie Aube*
OdpowiedzUsuńTak jest. Odkąd zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie nic nie muszę, a tylko mogę, życie stało się o wiele łatwiejsze.
OdpowiedzUsuń