poniedziałek, 31 stycznia 2011

Odchudzanie biblioteczki


"Książki kochają każdego, kto je otwiera, dając mu poczucie bezpieczeństwa i przyjaźń, niczego w zamian nie żądając. "
Cornelia Funke
Atramentowe serce

Zmniejszanie stanu posiadania najłatwiej mi było rozpocząć od biblioteczki. Tak wyszło, że jest to chyba jedyny obszar mojego życia, w który dotychczas byłam choć odrobinę zbliżona do założeń minimalizmu. A to dlatego, że nigdy nie posiadałam więcej niż 50 książek i nie odczuwałam wielkiej potrzeby ich zatrzymywania. Książka to dla mnie osobny byt, który musi krążyć aby żyć. Więc moje były dość często puszczane w obieg. I nie cierpiałam jeśli nie wróciły.


Jestem jedną z tych osób, które książkę czytają raz. Przez dobrą, a czasami zbyt dobrą, pamięć nie jestem w stanie rozkoszować się odkrywaniem na nowo wątku książki. Nawet jeśli sięgam do tej samej książki, to maksymalnie po 20 stronach mi się nudzi, bo przypominam sobie większość dialogów, opisów i zakończenie.

Wyjątkiem sa baśnie. Jest to zestaw książek, z którymi nie chcę się rozstać. Te wielce pouczające mądrości wielu narodów, choć nie czytane przez ze mnie zbyt często, dają mi ostoję - poczucie powrotu do szczęśliwego dzieciństwa.
A więc zostają.

Na razie.

A co robię z pozostałymi książkami?

Najpierw w ruch poszło ogłoszenie na Facebook'u. Kilka egzemplarzy znalazło nowych właścicieli, jednak albo czytelnictwo wśród znajomych jest na niższym poziomie niż się spodziewałam, albo nie posiadam w biblioteczce nic czego by już nie czytali.

Po lekkim przetrzebieniu w ruch idzie selekcja.

Książki rzadkie, jak te z mojej kolekcji literatury japońskiej, poczekają jeszcze chwilę.
Można je sprzedaż na Allegro, ale jeśli nie znajdą amatorów w sieci, pozostają stare dobre antykwariaty.

Książki z nurtu mniej unikatowego można oddać do biblioteki, ale nie ukrywam - nie udało mi się znaleźć w Warszawie takiej, która chciała by przygarnąć sieroty, a nie oddać swoje zbiory.
A więc w ruch poszedł bookcrossing. W moim przypadku codziennie jedna książka ląduje na ławeczce metra.
Metro, pociąg czy poczekalnia u lekarza to chyba największa zbieranina czytelników - dla przyjemności, z nudów lub z przymusu. Zostawiając książkę w takim miejscu szansa, że zostanie wyrzucona do śmieci jest na prawdę minimalna.

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie zbrodnią jest książkę wyrzucić. Nie potrafię. Choćby nie wiem jak była beznadziejna...no dobra. Jakbym miała jakieś Harlequin'y to tu chyba bym się przemogła i zutylizowała je w pojemniku na makulaturę.
Jednak to jest wyjątek.
I teraz mam wielki dylemat - co zrobić z przewodnikami po miejscach różnych.
Raczej już tam nie wrócę, bo tak jak książki, tak samo rzadko odwiedzam dwa razy te same miejscowości.

Ale też jakoś nie potrafię ich wyrzucić.
Przewodniki mają dla mnie charakter książek użytkowych - z pozaznaczanymi ciekawymi miejscami, adnotacjami na marginesie odnośnie widzianych miejsc.Jednak nadal są to książki.

Ze względu na swój stan "zużycia" nie jest coś co by się nadawało do pozostawienia na ławce.
A jednocześnie opór przed wyrzuceniem mam wielki.

Ktoś ma jakiś pomysł?

2 komentarze:

  1. Witaj :)

    Czy to są przewodniki po Polsce czy też np. po Europie ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest ich tylko 3 - Budapeszt, Rzym i Szwajcaria.
    Pozstałe zostały już rozdysponowane po wrzuceniu info na Facebook'a

    OdpowiedzUsuń