środa, 6 kwietnia 2011

Minimalista na raty, czyli mój sposób na słomiany zapał




Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu.

Czas i tak upłynie.


H. Jackson Brown, Jr.




Jestem mistrzynią słomianego zapału i palę od razu całe stogi. Co to znaczy? Mam mnóstwo pomysłów na raz i chciałabym je wszystkie jednocześnie realizować.
Niestety, moja doba, tak samo jak ta każdego innego ma tylko 24 godziny i nie wiem jakbym się starała, więcej mieć nie będzie.

Do tej pory ilość celów jakie sobie wyznaczałam powodował, że do większości z nich traciłam zapał dość szybko.
Z prostego powodu – zmęczenia.

Nie ukrywam, nie inaczej było na początku z minimalizowaniem mojego życia.
Najchętniej zrobiłabym porządki w szafie w jeden dzień i od razu wystawiła wszystko na allegro, zaniosła wszystkie książki do antykwariatu lub przekazała do bookcrossingu, pozbyła się wszystkich gazet, uporządkowała papiery, maile, zdjęcia…..

Nie da się. To jest niewykonalne.
Poddać się?
Nie, tym razem powiedziałam sobie nie.

I zaczęłam planować.

Nie odkryłam może Ameryki, ale dopiero teraz zauważyłam, że znane mi z zawodowego poletka praktyki priorytetyzacji i tworzenia harmonogramów sprawdzają się również w domu.

Zastanowiłam się więc jakie będą moje kryteria priorytetyzacji.

Pierwszym wskaźnikiem okazała się irytacja – jeśli coś w moim otoczeniu lub moich praktykach irytuje mnie bardzo, to jest to z pewnością rzecz jaką powinnam zmienić jak najszybciej.
Drugi wskaźnik – czas potrzeby na realizację. W tym miejscu musiałam zrobić rachunek sumienia. Nie da się kilkudziesięciu nienoszonych ubrań sfotografować, opisać, wrzucić na aukcje, zapakować, wysłać do kupujących w tydzień. To zadanie na dłuższy czas. I w czasie trzeba je rozłożyć na mniejsze zadania.

Ostatnim wskaźnikiem jaki brałam pod uwagę to trudność zmiany. Dla mnie proste jest pozbywanie się książek, jednak zmiana przyzwyczajeń żywieniowych by jeść mniej i rozsądniej komponować menu to już zadanie wymagające większego wysiłku.

Czwartym i ostatnim kryterium jest miejsce wykonywania. W moim przypadku częstego podróżowania fakt czy do zrealizowania zadania potrzebny jest mi jedynie komputer czy potrzebuję jeszcze dostępu do innych rzeczy

Kiedy już każdemu z celów przypisałam wartość zgodnie z czterema kryteriami, zabrałam się za przygotowywanie tygodniowego i długookresowego harmonogramu.

Dlaczego tygodniowego?

Znam się dobrze – rzeczy trudniejsze i czasochłonne jestem bardziej skłonna wykonać w tygodniu, w poniedziałek lub wtorek. Może to i wbrew ogólnie przyjętej logice, ale po weekendzie jeszcze nie jestem zmęczona pracą, więc mam więcej zapału do działania.
Czwartek i piątek to dni na chwilę luzu i w sobotę zrealizować cele z gatunku „quick wins” które poprawią mi humor na weekend. Mój tydzień wygląda też inaczej jak jestem w domu i poza domem, więc planowanie tygodniowe pozwala mi na zrobienie trakcie podróży służbowej coś dla siebie a nie tylko dla firmy.

Długookresowe cale z kolei ustaliłam by nie robić całego mnóstwa pojedynczych rzeczy na raz. Wiedziałam od początku, że droga minimalizmu to nie wyścig, raczej maraton, więc muszę ustalić, w jakiej kolejności realizuję swoje cele.

Co z tego wyszło?

Poniedziałek to mój dzień na zdjęcia. Tego dnia albo obrabiam zdjęcia do wrzucenia na bloga albo powoli i systematycznie przechodzę przez gigabajty zgromadzone na dysku celem selekcji, lekkiej obróbki graficznej i selekcji odnośnie zapakowania na elektroniczną ramkę lub na zdjęciowy portal.

Wtorek to dzień pisarski. Albo notka na bloga szafiarskiego z obrobionymi dzień wcześniej zdjęciami, albo właśnie piszę taką notkę jak dziś lub recenzję na gastronautach odwiedzonej w weekend restauracji.

Środa to dzień na porządki. Skończyłam już z gazetami – przejrzałam wszystkie posiadane gazety o tematyce wnętrzarskiej i teraz powoli zabieram się za porządkowanie tony papierów związanych z zatrudnieniem, wykształceniem, kredytami itp….

Czwartek – to dzień na rzecz małą i nagrodę. Zazwyczaj mała rzecz to przygotowanie książki do bookcrossingu i przygotowanie wysyłki rzeczy sprzedanych na allegro. A nagroda? Zajęcia z jogi. Odpręża, uspokaja, przynosi spokój. I daje energię na resztę tygodnia.

Piątek to zazwyczaj dzień odpoczynku. Dzień na wyprawę do kina lub obejrzenie czegoś w domu.

Sobotni poranek jest tylko mój. Spokojnie zrobię zdjęcia rzeczy do wystawienia na allegro, zmierzę, wystawię. I nadrobię jeszcze zaległości czytelnicze zanim mój Współspacz powstanie. Popołudnie zaś to albo zajęcia z jogi albo wycieczka w plener celem zrobienia szafiarskich zdjęć.

I na koniec niedziela. Dzień na spotkanie ze znajomymi, na odwiedzenie muzeum lub jakiejś wystawy. Na wyprawę na miasto w kulinarną podróż po smakach świata.

Tak to wygląda dziś. Kiedy skończę z ubraniami do wystawienia będą książki z kolekcji japońskiej. Kolejnym krokiem będzie dygitilizacja mojej płytoteki. Zjęcia zdecydowanie zajmą więcej czasu, więc ten temat szybko się nie skończą. Na swoją kolejność czekają też recenzje filmowe, więc parę rzeczy zostało jeszcze do zrobienia. I zabranie się za maszynę do szycia…

A jak skończę?

Wtedy się zobaczy.

3 komentarze:

  1. hej Aube, przemyślałaś to prawie naukowo :) tak swoją drogą - jeśli chodzi o tematykę japońską, to znam jedną fankę japońskiej kultury, więc możesz od razu do mnie pisać :) pisz na krolisek@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie omieszkam skorzystać z pośrednictwa. Muszę tylko dojrzeć do rozstania ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabrałaś się do tego wzorowo ;) Ja mam dokładnie tak jak Ty, tzn. wiele pomysłów i wszystkie chciałbym zrealizować najlepiej w jeden dzień, a przy okazji jeszcze zebrać gratyfikacje ;) Odkąd sobie to uświadomiłem, staram się minimalizować ilość zajęć i też planuję, ale jeszcze nie jestem za bardzo zdyscyplinowany do tego ;)

    Pozdrawiam,
    Patryk
    www.mojitwojsukces.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń