wtorek, 10 kwietnia 2012

O nie-kupowaniu

Moim największym problemem w kwestii nadmiaru rzeczy jest szafa.

Z lekkim zażenowaniem muszę przyznać, że przez długi okres w tej kwestii niczym "kobietka" z wielu dowcipów i ubrań kupowałam za dużo, impulsywnie i absolutnie bez sensu.
Jakiś czas temu ustawiłam sobie limit - jedna rzecz na miesiąc.
Może się to wydawać niektórym nadal dużo, ale dla mnie to zdecydowane zmniejszenia wydatków na odzież.

Trzymałam się dzielnie przez wiele miesięcy i ostatni sezon zimowy ograniczyłam do wymiany zimowych butów i zakupu dwóch par spodni.
Wiosna jest jednak dla mnie wyzwaniem. Po pierwsze człowiek chętnie by wskoczył w coś nowego, coś świeżego, coś absolutnie nienoszonego.
Z drugiej strony moja wiosna nałożyła się lekko na lato - w połowie marca musiałam wyjechać do środkowej Afryki i nagle okazało się, że zeszłoroczne sandały absolutnie nie nadają się już do chodzenia.

A więc się w marcu nie wytrwałam przy postanowieniach. Poza wymianą białej służbowej koszuli na nową zafundowałam sobie jedną bluzkę i nowe sandały. A więc złamałam swoją zasadę.
Choć jednocześnie jestem z siebie dumna. Będąc służbowo w Nigerii miałam szansę odwiedzić lokalny bazar z rękodziełem. Ubrań, biżuterii i galanterii skórzanej, co nie miara. Nic tylko kupować, kupować, no bo przecież takie piękne, takie tanie, takie unikatowe...

Ale kiedy tylko włączała mi się "sroka", w głowie pojawiał się drugi głos.
To nie mój styl, i tak tego nie założę więcej niż raz. 
Nie ma co kupować lokalnych pamiątek na prezent znajomym, ponieważ nie mam wśród znajomych miłośników stylu afrykańskiego.
A możliwości kupienia lokalnych produktów spożywczych niestety nie miałam.

A więc targ opuściłam jedynie z kolekcją zdjęć lokalnych wyrobów.
I dumą z siebie za racjonalne podejście do pokus zakupoholizmu.

Wróciłam, nie żałuję braku materialnych pamiątek.
Wychodzi na to, że udało mi się dokonać przynajmniej jednej trwałej zmiany w swoich nawykach.

3 komentarze:

  1. Miesięczny limit - pomysł genialny w swojej prostocie :) chyba skorzystam!
    Z wyjazdów (poza zdjęciami) przywoziłam zawsze sporo ciekawych kamieni. To dopiero jest balast. Część już oddałam znajomej, która uczy przyrody. Reszta czeka na oddanie... Nie muszę chyba dodawać, że nawyk zbieractwa kamieni już trochę ograniczyłam, może nie do zera, ale mocno...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś mój nawyk zbieractwa ograniczył się do ubrań - stąd konieczność narzucenia limitu i aktualnej niekończącej się historii ze znajdowaniem dla ubrań drugiego domu (via Allegro).

    A z podróży ostatnio, nawet zanim zaczęłam interesować się minimalizmem, przywoziłam albo lokalne produkty spożywcze albo magnesy. Ostatnio przestałam nawet magnesy zbierać bo zabudowałam lodówkę do ich przyczepiania.
    A więc zostaje jedzenie i zdjęcia. Jak dla mnie - wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedzenie jest najlepsze. Można zaprosić znajomych i podzielić się smakiem "stamtąd" (choć nie zawsze to, co najlepsze da się przywieźć). Dla mnie osobiście czekolada to zawsze dobry prezent, na absolutnie każdą okazję :) i nigdy nie pogardzę sidrią i świeżymi figami!

    OdpowiedzUsuń