Bo MUSZĘ
Muszę wstać rano, bo przecież szkoda soboty, szkoda weekendu, taki krótki.
Muszę posprzątać, bo przecież tak brudno, cały tydzień nic nie ruszyłam.
Muszę pranie zrobić, zaraz nie będę miała w czym chodzić, i pościel czeka.
Muszę wyjść, pogoda taka ładna, tyle się na mieście dzieje, choćby z książką w parku posiedzieć.
Muszę jedzenie kupić, co ja będę jadła jutro i w przyszłym tygodniu.
Muszę popracować, przecież wczoraj nie skończyłam wszystkiego, nie mogę tego zostawić na poniedziałek....
I wciąż ciężko mi się przyzwyczaić, że wcale nie muszę. I że mogę.
Mogę sobie pozwolić na drzemanie do 13, mało spałam parę ostatnich nocy, polenię się. Tylko wytrę blat i lustra po kocich łapkach, jak nie umyję podłogi nic się nie stanie. Tylko zdejmę poprzednie pranie, pościeli jeszcze nie potrzebuję a w szafie jeszcze te spodenki, których nie założyłam od tak dawna. Mogę posiedzieć i poszperać po internecie, dawno nie czytałam tych fajnych blogów, które tak lubię. I mogę wyjść coś zjeść na mieście, tyle dobrych knajp a ja tak lubię jak mi ktoś kawę robi.
Mogę nie pracować. I tak jestem w plecy z robotą. W poniedziałek też będę w plecy z robotą. To stan permanentny.
Mogę nie musieć. Mogę wrzucić na luz i chcieć.
Zgadzam sie:]Pozdrawiam serdecznie Aube*
OdpowiedzUsuńTak jest. Odkąd zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie nic nie muszę, a tylko mogę, życie stało się o wiele łatwiejsze.
OdpowiedzUsuń